Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.3 197.jpeg

Ta strona została przepisana.

Gdzie Pan lud swój tak wielce rozmnożył, że go
Silniejszym nieprzyjaciół uczynił jego.
Stąd im zazdrość urosła, stąd tyran srogi
Niszczyć je, coraz nowe najdował drogi;
Aż Mojzesza z Aronem Pan swe posłańce
Za czasem zesłał miedzy harde pohańce,
Którzy mocą słów Pańskich cuda czynili,
Króla strachu i jego dwór nakarmili.
Kazał Pan, a w południe noc gęsta wstała,
Która dzień z oczu ludzkich nagle zagnała.
Krwią zdroje, krwią płynęły rzeki szarłatne,
Miecąc po brzegach zdechłe ryby niepłatne.[1]
Ziemia taką żab sprosnych hojność zrodziła,
Że i królewska pościel bez nich nie była.
Potem wojska much spadły nieprzeliczone,
A wszy stady latały niewygubione.
Miasto dżdża z nieba padał grad kamięnisty,
A z gradem niesłychany wicher ognisty.
Zaczem wszytki winnice opustoszały,
A sady zagłuszone płód pomiotały.
Przyszła szarańcza, przyszedł chrząszcz wielonogi,
Zboże wyjadł, co był grad ominął srogi.
Nakoniec płód wszelaki pierworodzony
Jednej nocy po wszytkiem państwie zgładzony.
Dopiero cudzem złotem ubogaceni,
Bez wszelakiej trudności są pypuszczeni;[2]
I owszem, wszytek Egipt radzi ich zbyli,
Bo przed strachem ledwie już przy duszy byli.
A Pan nad nimi obłok miasto zasłony
We dnie wieszał, a w nocy słup rozpalony.

  1. bez wartości.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku — winno być: wypuszczeni.