Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.3 294.jpeg

Ta strona została przepisana.

A kiedy się już wojska prawie zetknąć miały,
Przed Trojany uciekał Aleksander śmiały,
Mając lampart na sobie i łuk nałożony
I miecz, a kręcąc w ręku oszczep ustalony,[1]
Wyzywał co mężniejszych z wojska przeciwnego,
Aby z nim, ktokolwiek śmie, skusił szczęścia swego.
Skoro go tedy ujżrzał Menelaus zbrojny,
A on bezpiecznie szuka przed inszymi wojny;
Jako lew rad, gdy na źwierz z głodu więc napadnie,
Bądź sarnę, bądź jelenia, już go łupi snadnie,
Nie dbając na ogromne prędkich psów szczekanie,
Ani w kupę zebranych myśliwców wołanie, —
Tak był rad Menelaus, widząc zdrajcę swego,
Bo myślił mścić się nad nim zelżenia dawnego.
Tamże prosto na ziemię z bronią z woza skoczył,
Ale skoro go gładki Aleksander zoczył,
A on z inszymi naprzód: ulękł się okrutnie
I schronił się przed śmiercią między swoje chutnie.
Jako kiedy kto ujźrzy straszliwego smoku
Między pustymi lasy, wnet uchybi kroku,
Wszytek zadrży a w stronę co nadalej godzi,
Krew przed strachem do serca z oblicza uchodzi:
Równie tak Aleksander z placu się pospieszał
Przed Atreowym synem i w wojsko się wmieszał.
Hektor, widząc, gromił go: Parisie zelżony,
Bodaj się był nie rodził, ani pojmał żony;
Tobych był wolał, i to z lepszym było zyskiem,
Niźli tak być u wszytkich ludzi pośmiewiskiem.
Jaki, mniemasz, u Greków teraz głos o tobie?
Nie zeszło[2] nic wodzowi temu na osobie,

  1. w stal okuty.
  2. nie brakło.