Ci różni panowie i panie, którzy mają odbijania, łamania, parcia, którym gorzko w ustach, szkodzi im przeciąg, wilgoć, boją się jeść na noc, kaszel ich dusi, zębów brak, po schodach trudno im chodzić, czerwoni, otyli, sapiący, paskudne to jakieś wszystko.
Te ich pieszczotliwe zwroty, głaskania, tulenia, klepania, ta poufałość, lekceważenie, pobłażliwość, bezsensowne pytania, śmiech nie wiadomo z czego.
— Do kogo podobna? Ho, ho, jaki duży. Patrzcie, jak to rośnie.
Dziecko zażenowane czeka, kiedy się to skończy…
Dla nich powiedzieć przy wszystkich: „ej, bo zgubisz majtki“, albo: „ryby łowić będziesz w nocy“, to nic. Oni są nieprzyzwoici…
Dziecko czuje się czyściejsze, lepiej wychowane, bardziej godne szacunku. Zresztą sami to mówią czasem.
— Boi się jeść, boi się wilgoci. Tchórze: ja się wcale nie boję. Jak się boją, niech siedzą za piecem, dlaczego nam zabraniają?
Deszcz: wybiegnie z ukrycia, postoi na ulewie, ze śmiechem ucieka, przyklepuje włosy. Mróz: zegnie ręce w łokciach, zgarbi się, wzniesie ramiona, wstrzymuje oddech, napina mięśnie, palce grabieją, wargi sine, patrzy na pogrzeb, na bójkę uliczną, biegnie się rozgrzać: brr, zmarzłem, wesoło.
Biedni ci starzy, którym wszystko przeszkadza.
I bodaj czy nie jedyne dobre uczucie, które dziecko stale do nas żywi, jest — litość.
— Widać im coś przeszkadza, kiedy nie są szczęśliwi.
Tatuś biedny pracuje, mama słaba, oni niedługo umrą, biedni, nie należy ich martwić.
Strona:PL Janusz Korczak - JKD - Dziecko w rodzinie.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.