Strona:PL Janusz Korczak - JKD - Dziecko w rodzinie.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Śmierć staremu światu, za nowe życie, vivat!
Nie dostrzegają jednego, który lekko zmrużonemi powiekami drwi: „durnie“, nie widzą drugiego, który smutnemi oczami mówi: „biedni“, nie widzą trzeciego, który pragnie skorzystać z chwili i coś zapoczątkować, złożyć jakąś przysięgę, by szlachetne podniecenie nie utonęło w orgji, nie rozproszyło znów w wykrzyknikach bez treści…
Często zbiorową wesołość uważamy za nadmiar energji, gdy jest tylko przejawem drażliwego znużenia, które przez chwilę nie czując więzów, podnieca się w złudzeniu. Przypomnij wesołość dziecka w wagonie kolejowym, które nie wiedząc jak długo i dokąd jedzie, niby zadowolone z wrażeń, kapryśne ich nadmiarem i oczekiwaniem tego, co będzie, kończy wesoły śmiech gorzkiemi łzami.
Wytłomacz, dlaczego obecność dorosłych „psuje zabawę“, krępuje, wnosi przymus…
Uroczystość, pompa, poważny nastrój, dorośli tak umiejętnie wzruszeni, tak zgrani z chwilą. A takich dwoje, spojrzą sobie w oczy i duszą się, konają ze śmiechu, wysilają się do łez, by nie wybuchnąć i nie mogą powstrzymać się od przekornej chętki, by trącić łokciem, szepnąć złośliwą uwagę, zwiększając niebezpieczeństwo skandalu.
— Tylko pamiętaj się nie śmiać. Tylko się nie patrz na mnie. Tylko mnie nie śmiesz.
A po uroczystości:
— Jaki ona miała nos czerwony. Krawat mu się przekręcił. Mało się nie rozpłynęli. Pokaż: ty to tak dobrze robisz.
I nieskończone opowiadanie, jakie to było śmieszne…
Jeszcze jedno: