Strona:PL Janusz Korczak - JKD - Dziecko w rodzinie.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

dechach, znów podobny, a może jeszcze silniejszy atak krzyku.
Czy być może, aby to wytrzymały drobne płuca, małe serce, młody mózg?
Ratunku, lekarza!
Wieki mijają nim przyszedł, wysłuchał z pobłażliwym uśmiechem jej obaw, taki obcy, nieprzystępny, zawodowiec, dla którego to dziecko jest jednem z tysiąca. Przyszedł, by za chwilę odejść do innych cierpień, słuchać innych skarg, przyszedł teraz, kiedy jest dzień, wszystko zdaje się być weselszem: bo słońce, bo ludzie chodzą po ulicy, przyszedł, gdy dziecko akurat śpi, zapewnie ostatecznie wyczerpane po bezsennych godzinach, kiedy ledwo znać ślady nikłe upiornej nocy.
Matka słucha, niekiedy nieuważnie słucha. Jej marzenie o lekarzu przyjacielu, kierowniku pracy, przewodniku mozolnej podróży, bezpowrotnie pierzcha.
Wręcza honorarjum i pozostaje znów sama z gorzkiem przeświadczeniem, że lekarz jest obojętnym obcym człowiekiem, który nie zrozumie. A zresztą sam się waha, nic stanowczego nie orzekł.

13. Gdyby młoda matka wiedziała, jak decydujące są te pierwsze dnie i tygodnie, nie tyle dla zdrowia dziecka dziś, ile dla przyszłości obojga.
A jak je łatwo zmarnować!
Zamiast stwierdziwszy, pogodzić się z myślą, że na nikogo, jeno na siebie liczyć może, że jak dla lekarza jej dziecko o tyle jest przedmiotem zainteresowania, o ile przynosi dochód lub zadowolnia ambicję, tak samo dla świata ono jest niczem, tylko dla niej cenne…
Zamiast pogodzić się ze współczesnym stanem nauki, która domyśla się, usiłuje wiedzieć, bada i kroczy na-