Strona:PL Janusz Korczak - JKD - Dziecko w rodzinie.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

i schodzą. Później, wodząc wzrokiem za przedmiotem, poruszanym powoli, fiksuje go i gubi co moment.
Kontury cieni, zarys pierwszych linji, a wszystko bez perspektywy. Matka w odległości metra jest już innym cieniem, niż pochylona blizko. Profil twarzy, jak sierp księżyca, tylko podbródek i usta, gdy patrzy z dołu, leżąc na kolanach, taż sama twarz z oczami, jeszcze inaczej, z włosami, gdy bardziej się pochyli. A słuch i węch, mówią, że to to samo.
Pierś, jasna chmura, smak, zapach, ciepło, dobro. Niemowlę puszcza pierś i patrzy, bada wzrokiem to dziwne coś, które ukazuje się stale nad piersią, skąd płyną dźwięki i powiewa ciepły strumień oddechu. Niemowlę nie wie, że pierś, twarz, ręce, stanowią jedną całość, — matkę.
Ktoś obcy wyciąga ręce. Zwiedzione znajomym ruchem, obrazem, chętnie w nie przechodzi. Teraz dopiero spostrzega błąd. Tym razem ręce oddalają je od znajomego cienia, zbliżają do czegoś obcego, wzbudzającego obawę. Ruchem nagłym zwraca się ku matce, i znów bezpieczne, patrzy i dziwi się lub chowa za ramię matczyne, by uniknąć niebezpieczeństwa.
Wreszcie twarz matki przestaje być cieniem, zbadana rękami. Niemowlę wielekroć chwytało za nos, dotykało oka dziwnego, które naprzemian błyska, to znów matowe pod przykryciem powieki, badało włosy. A kto nie widział, jak odchyla wargi, ogląda zęby, zagląda do ust, skupione, poważne, z marsem na czole. Tylko że mu przeszkadza czcza gadanina, pocałunki, żarty, — to co nazywamy „bawieniem“ dziecka. My się bawimy, ono studjuje. Ono już ma pewniki, przypuszczenia i zagadnienia w toku badań.