czerwoną, liljową, złotą
słońce zachodzi powoli
melancholijnie, anemicznie.
Przed chwilą wpadł w tryby największej maszyny starszy mechanik Ginter. Kiedy go wyciągnięto był już jedną bezkształtną masą. Dla Berga wspomnienie to jest nieprzyjemne i stara się o nim nie myśleć.
Od pamiętnej nocy przed tygodniem świadomość nieustającej i nieustąpliwej wrogości wzrasta z każdym dniem i Berg nie może się z niej otrząsnąć. Ilekroć wypadnie mu przejść przez halę, robi to zawsze bardzo szybko, nie oglądając się na strony. Powiew tępej, bezsilnej nienawiści, jaki wieje z hali maszyn napełnia go zimnym, niewypowiedzianym przerażeniem. Patrzy w twarze robotników i stara się wyczytać z nich potwierdzenie tego samego uczucia, ale twarze są zamknięte i patrzą hardo i ponuro. Od jakiegoś czasu prześladuje Berga myśl, że ci ludzie, pracujący tutaj od kilku lat, muszą być wszyscy obłąkani. Chwyta siebie na tym, że śledzi ich ruchy i stara się nimi potwierdzić swoje przypuszczenie. Kiedy wypadnie mu za-