mienić parę słów z robotnikiem, czuje, że się mięsza i musi skończyć czemprędzej rozmowę.
— Żeby tylko samemu nie zwarjować — myśli Berg i zaraz potem przesuwa się plan zmiany posady.
— Tak, tak będzie najlepiej. Przeniesie się, weźmie sobie pracę biurową. To go z pewnością uspokoi.
Nagle słyszy za sobą nieludzki świst. Przelatujące auto zaczepia go wachlarzem i odrzuca na trotuar. Słyszy z wewnątrz sypiące się przekleństwa.
Jest zupełnie wytrącony z równowagi. Musi się oprzeć o drzewo, żeby skupić myśli. Strach duszony w głębi skrada się i zagląda mu w oczy.
— Trzeba to przemyśleć, przemyśleć — powtarza Berg i jednocześnie czuje, że właściwie wszystko jest już za niego z góry przemyślane. Wyjścia niema. Przed chwilą w śmiesznej naiwności wydawało mu się, że wystarczy zmienić posadę, aby odgrodzić się od nienawiści maszyny. Teraz widzi, że maszyna czyha na niego wszędzie. Każdy krok jego uzależniony jest od maszyny.
Strona:PL Jasieński-Nogi Izoldy Morgan.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.