Strona:PL Jasieński-Nogi Izoldy Morgan.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

styczne, jak sprężynowe, podnosiły się i opadały rytmicznie, tak, że można było pozostawać nieruchomym, a akt odbywał się sam przez się. Brał ją jeszcze i jeszcze. Kiedy zmęczony wyciągnął się na poduszkach, zaczęła się ubierać. Wtedy zobaczył, że niema pieniędzy. Powiedział jej. Nie gniewała się. Ubrała się szybko. Powiedziała mu, że musi jeszcze iść. Wyszli. Przed bramą rozeszli się w różne strony.
Ulica, którą szedł Berg, była szeroka i pełna ludzi. Wszyscy biegli szybko, jakby zdenerwowani czymś, w jedną stronę. Aby nie być potrącanym, Berg zeszedł z trotuaru i szedł dalej ulicą. Myślał o dziwnej kobiecie, którą przed chwilą posiadł i o jej niepojętych biodrach. W pewnym momencie usłyszał za sobą przeciągły, złowrogi zgrzyt. Obejrzał się. Tuż za nim jechał tramwaj. Dotykał już prawie jego pleców. W tej chwili dopiero Berg uświadomił sobie, że idzie środkiem białych, wyślizganych szyn. Zaczął biec, ile mu sił starczyło. W bok nie mógł. Wiedział z jasną dokładnością, że jeżeli tylko postawi nogę na szynie, — poślizgnie się i tramwaj przejedzie po nim. Biegł