myto, poczym własnoręcznie dokładał drewien do ogniska. Z rękoma na piersiach stał zagapiony w paliwo i, wyszczerzywszy spróchniały przód zębów, złowieszczo cykał. Najstarszą kucharę aż jojkanie chwyciło w przewodzie i w dołku złe parcie, tak się przeraziła, myśląc, że widzi samego belzebuba, jak spluwa w czyściec krwawiący.
Własnoręcznie na tacy ofiarował pan Pichoń dokonane dzieło swej żonie. Skosztowała sama i jedyna. Przyznała, że bardzo smakowite. Niebawem jednak chwyciły ją gwałtowne boleści, wśród których zaczęła zapominać, co się z nią dzieje. Nie mogła już nawet powiedzieć sobie, że się otruła własnym ciastem trującym. Zmarło się jej nader prędko, niespodziewanie i dość niewygodnie, bo na kozetce w samej grocie, wśród przerażonych gości, naprzeciw świeżo pękniętego lustra, a tuż prawie pod napełnioną a zawsze wesoło brzdąkającą kasą.
Po tej prawdziwie bohaterskiej śmierci, w której Honorcia padła ofiarą swego wynalazku, mnogie i pospolite spadły na pana Pichonia przykrości. Cały nakład ciast przeniesiono do śledczego urzędu, a młodego wdowca osadzono w więzieniu. Wlokły się badania nudne i niezręczne. Groźny, jak sęp zaspany, stawał oskarżony przed sędzią i żadne natrętne pytanie nie było w stanie kleistej zadumy rozrzednić. Leniwie kurczył ramiona i rozkładał pulchne, białe ręce. Czeladź przesłuchana zeznała zgodnie, pod przysięgą, że nieboszczka własnoręcznie zatrutą masę zgotowała. I mimo rozpaczliwe siepaczów
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.