Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

wysiłki, żadnych obciążających nie znaleziono dowodów. Ściekał więc tylko zjadliwy uśmiech pogardy po tłustej brodzie obwinionego, a skupiona dostojność ani na chwilę go nie opuściła.
Otrutą Honorcię, która (jak należało przypuszczać) nader dowcipnie i samowolnie opuściła miłe gniazdo tuziemnego szczęścia, złożono w zakładzie anatomji, skąd rozkoszne ciało, niemiłosiernie poćwiartowane, najemni pachołkowie bez zaszczytów odwieźli na cmentarz.
I właśnie w czasie, kiedy dzwony kościołów z zawodowym bałamkaniem odprowadzały zmarłą na wieczny odpoczynek, a więc o godzinie trzeciej popołudniu, uległ pan Pichoń nawrotnej chorobliwej senności. Tym razem nie odwiedzał szczytów, lecz przeciwnie błąkał się po nieznanych, złowieszczo gulgocących trzęsawiskach. Zimne mieczyki błędnych ogni nie umykały zwodniczo, ale wbijały się z lubością w smutne, męczeńskie jego ręce. Czuł, że się zapada. Z klejkotaniem rozdziawiły moczary cuchnącą paszczę i, cmokając lubieżnie tłustemi wargami, z nabrzmiałym sapaniem wsysały niebaczną ofiarę w gardziel grzęzawą. Kurcz wygiął zażywną osóbkę tonącego w chudy, boleśnie skręcony świder. Jeszcze widział nad sobą pstremi obłokami zlataną, komedjancką budę niebiosów. Dosłuchiwał anakreonckiego pit­‑pi­‑lit beztroskich ptasząt. Żegnały go przedrzeźniając wężowiska, rozsiadłe na czaty, z sykiem raz­‑wraz opadały gwiazdki tkliwych ich wejrzeń. Trzmiele nad powiekami bąkały, gdy oto — uścisk łagodny za głowę go obłapił. Wyciągnięty,