mocą. Zwalczając niemiłe w sobie wzdryganie, śmiałym susem wyskoczył na trumnę, by część podklejoną wgnieść ważnym ciężarem. Niepotrzebnie jednak potulnego więźnia do wolnościowych protestów pobudził. Z chwilą, kiedy się wszczęło tajemnicze trzepotanie skrzydełek, pan dyrektor runął na ziemię i omdlał. Gdy wróciła trzeźwość, niewinny psotnik poszedł na wygnanie razem z wróbelkami.
Odtąd nikt już nie sposobił złośliwego zgryza. W godzinach porannych tkwił pryncypał za kantorkiem, układając godziny zamówionych pogrzebów. Przeliczał dochody, wydatki; w osobnej zaś, pokaźnej księdze wpisywał gotyckie kolumny należytości nieściągniętych. Urosły one przerażająco od czasu, kiedy zaprowadził pogrzeby w ratach spłacalne. Nie odwdzięczono mu się za usłużność. Wyuczał się więc na pamięć tych splamionych nazwisk i w cichości spluwał je z pogardą.
Około południa zachodził do stajni. Pieścił cenne, długoogoniaste szkapy, krucze i mleczne potomki cesarskiej hodowli. Własnoręcznie pokarm im wymierzał. Odwiedzał wozownię, przechodząc wzdłuż szeregu rydwanów wystawnych: tu się smuci odrapany karawan ubogich i wdzięczą się obok wózeczki, niebieski dla dziewczątek a dla nieletnich bielusieńki, dalej cokolwiek najbardziej ulubiony powóz z klęczącemi aniołami wygodnie się rozparł, a za nim w chroniących pokrowcach dostojny model paryski, cały oszklony i na gumach, i w osobnej komórce najciężej znudzona hiszpańska karoca, według madryckiego wzoru obłąkanej Joanny.
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.