Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

tjera zbliża się wódz naczelny z przybranym adjutantem. Sam jeno w bawełnicę codzienną przywdziany, a poznać, że na innych śmiały i nie ktobądź, tylko dzielny skaźca ziemskich znikomości. Ot przystanął i na tabor hojnie spojrzał.
Na chwilę odchmurnieje i dygotane, niedosłyszalne pada pozdrowienie: wojaki pocieszne moje! Ale od nowa sposępniał i ostał się dawny junak, surowy dozorca, wszystkich oczom widoczny. Coś niecoś pomocnikom nakaże, skośnie pojrzy i chrząknie, a wrotny już skoczył, by rozdziawić bramę. Mijają się dzielne zastępy. Jedzie herold konny z buławą na czele, za nim dumne suną zaprzęgi, a na tyłach następują, jak zwarte, kompanje żałobników, zbrojnych w piki, halabardy, pochodnie z mlecznego kryształu, dardy, kręcone laski, owinięte krepą. Idą najezdniki nieubłagane, strojni różnorodnie, w attyle, węgierskie dolmany, czamary, naszywane fraki z wypustami. Głowy zdobne w perskie kołpaki, ułanki, stosowane czaka. Potrójną ich barwa: czarna, niebieska lub biała.
Z dudnieniem wtoczyli się w ulicę. Po ciężkich, odmierzonych chodach, po szerokich karczydłach i ruchach sprawnych poznać można, jak w rzemiośle swoim mistrzowali.
Kalwakata wpłynęła w miasto, dyrektor sam pozostawał. Nie były to jednak godziny wytchnienia. Wprawdzie opuściły go nękające śnienia od czasu, kiedy się poświęcił nowemu zawodowi, ale brakło mu pewności, że zmory się nie powtórzą. Drżał więc w wyczekiwaniu struchlałym. By ulżyć sobie, wy-