Gdy u zakrętu wpadli w tuman kurzu, jako, że mu wzięto wiosnę, żegnał ich uśmiechem podolskiej jesieni.
I silniej oparł się o drzewo, a ból, jaki odczuł w krzyżach, wstrząsł jego ciałem i zatrzymał myśl w jej drodze, osadzając ją gwałtownym ruchem. Liście drzewa ułożyły się w chropawych, kolczastych cieniach na jego czole i miarowym ruchem ślizgały się po nim, opadając aż na powieki. Odczuł odległe wspomnienie. Po twarzy jego przeszła w żegnającej pieszczocie wyschła, spracowana dłoń siwowłosej piastunki.
Zrozumiał, że miał iść.
Jakieś przestrzenie, ogromnie obojętne, zapadając w mrok, ściskały ostry pierścień widnokręgów i podsuwały się ku niemu, wabiąc niemotą. Już stawiał stopę na pełzającą płaszczyznę, gdy pierś jego uderzyła o ścianę jaskrawych blasków. Uczuł radosny chłód zachodu, a blaski, przypadszy do rąk, lizały je wiernie.
Więc zajął się zachodem.
Pod ścianą blasków ujrzał szkielety zbitych w stada śpiących koni. Przesycone światłem żebra i piszczele układały się w wielki symbol cichych dziejów, a spuszczone nad pastwiskiem łby zdawały się głosić potępieńcze prawdy. Męczyła go ta plama, więc ją przykrył dłonią, z poza której wyszło wielkie koło, toczące się wśród fal płynącej rzeki. Koło czerpało wodę i wylewało ją z wysiłkiem na brzeg. Każda szprycha, wynurzając się z wody, szła po-
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.