Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

przewidzieć nie można. Synek pana radcy już ma pomysły, a cóż dopiero będzie z ekscelencji synkiem? Porządek rzeczy przemieni, che, che, powiadam ci, Tarasie. Potomek sławnego chemika pastylki na wieczność wynajdzie. Bardzo możliwe. Wystawią fabryki i przeczyć będą śmierci. A wieczność ich, to nie słoneczne bohaterstwo, to gnicie jeno cuchnące. Ot i korzyść z dzieci. Największe wrogi moje, te bachorów pokolenia. Jeszcze wyjątkowo ponure, które przedwcześnie zmierają... jeszcze te... No dla nich mam i wyrozumienie. Przecież sprawiłem im osobne powoziki, cacane, delikatne, zdobne w zasłony z przecudnie rzeźbionych koronek. I ciebie wyznaczyłem na usługi, chłopie mój zacny. Bije trzecia godzina i jadą sobie grzeczne dzieciątka. A z temi, co je nosisz pod pachą, obchodź się odpowiednio, nie tarmoś, nie przechylaj, by cię dobrze wspominały, pamiętaj!
Taras skubał mozoły na palcach i głośno stękał, bo lodowatość zaspana jęła w nim pękać od tego mówienia i rzewność, niby kra rozegnana, spływała z serca do gardła.
— Panoczku kochany — jąkał — pilnuję ci ja te kaczęta i żałość chwyta, kiedy patrzę. Napęcnieje niekiedy takie liche szczenię, niby topielec i ani rusz przymknąć wieko. Trzeba aż wgniatać na rączyny składnie złożone i na liczko grzeczne, uśmiechnięte do złotości włosków. A kiedy ćwieczki zabiję, już mnie bierze ochotność, by skrzynkę ze zgniłkiem w dół jaki grzmotnąć. I wpół obejmę, duchem gnam, niby płynę.