Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

nym ile grzęzną. Co wyczynić? Nie może oprzytomnieć. W porannej mrace przesuwają się przed nim wybladłe twarze znajomych przechodni. Przesłaniają oczy przed deszczu kroplami i gapią się w stronę pól zamglonych, skąd, wraz z rzeki szumem, płynie ciągiem jakaś groza na miasto.
— Ludzie! hej! — wykrzyknie — a co wam. Podchodzi do cieniów na moście. Ślad i węch całkiem zatracił, nie wie którędy — woda oczy mu zalewa. Ktoś gna. Parska, chlipce. Zetknęli się. Gruchnęły łbiska.
W Tarasie nastaje światłość, wie, że ma wyczynić. Przytrzymał pludra za szyję, pod pachę zagarnął i zwalił się razem z nim na ślizki pomost. Do ziemi głowę palczyskami przygwoździł i skrzykuje w ucho bliźniemu pierwszyznę swego żywota, sercowe zamiary: „Ty, brat, psubrat jeden, nie gnaj, nie uciekaj, kiedy masz słuchać radość człowieka! A czy wiesz ty, którędy droga, by coś wyczynić zdatnego? Widzisz? Nic nie wiesz. A ja ci każę, mów, bo inaczej nie puszczę. Zachlany jesteś braciszku, braciaszku, okowitą cuchniesz, ale daj usta, psia mać, ot i pocałuję. Żebyś miał pamiątkę, mordo zakuta, od przedniego człowieka, co dobrze ma zdziałać dla swojego dyrektora. Zapamiętasz, pokrako? Ha! przecie cię poznaję, tylko się tak nie szyj, bo i poco? Stelmachuniu dobrodziejaszku, pijaczyno zacny, miluchny sąsiadku! — a gdzie harmonijka? Porzuciłeś, nie chcesz wygrywać? Od wody szumiącej, od gnojnej chałupki straszność cię odpędza? Zmykasz kaleko, a tu cap i już nie możesz dalej. Aha? a wi-