woli, uporczywie w górę i opuszczała zimne, wielkie, szkliste łzy.
Płaczące narzędzie.
Rzucił mu się w myśl problemat narzędzia, ten sam, co za chłopięcych lat wyśliznął się z dłoni z porcelanowym pajacem. Pamiętał, jak pajac uderzył o ziemię, jak, kalecząc palce, zebrał drogie szczątki, jak je złożył w ładnym pudle z wielkanocnych cukrów i pogrzebał w ogrodzie, pod rozkwitniętym w maju białym bzem. A potym długie lata siedział w altanie na kruczym gnieździe z cichą, jasną panną i pomagał jej rozmotywać kłębki bawełny. Siedział, by patrzeć na smutną pannę, jasnowłosą, polską rzeczywistość, na której ramieniu odpoczywało czarne, głodne ptactwo. I nigdy nie znaleźli początka nitki, a kłębków było bardzo wiele.
Stąd wziął pierwsze pojęcie o problemach. Dziś koło skarżyło się przed nim. Stało mu się wielkim obrotnym zerem, jak życzliwe napomnienie. Pomiędzy zerem a pierwszą, ledwie pomyślaną, okruszyną jednostki czuł zimną, przepastną czeluść. Nijak mu było przebyć ją w skoku.
Gdyby tak można runąć na dno opoki bez odgłosu...
Byle tylko nie zawisnąć na jałowcu, byle nie zawisnąć...
Wiedział, że jest wieczór nad łąkami i nad jego myślą. Rozbite w grę odcieniów barwy dopadły zapadające obłoki, które szły strojne, jak dziewki w drodze do wioskowej cerkwi. Tysiące tajemniczych ramion dźwignęło lekko stalową zasłonę i opu-
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.