Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Zgartuje trociny i wraz ze śmieciem wpycha do wnętrza. Przerywa sobie trud pracy hałaśliwym przymykaniem wieczka. Jest małomówny a śmiały. Posiada świat myśli odrębny. Słyszy pytanie:
— Podoba ci się, chłopcze, u mnie?
— Czemużby nie?
— I chciałbyś, żeby to wszystko do ciebie należało?
— O jej! — wykrzyknął, garnąc się do nowego opiekuna.
Pan Pichoń nie przyjmuje pieszczot, balaski kantorku zatrzasnął i upomina:
— Czego wrzeszczysz? Jeszcze nic nie wiem, nie można przewidzieć, jak będzie. A twój ojciec, ha?
— Albo ja wiem, gdzie go licho poniosło — burknie Franek.
Taras naprzód się wysuwa i z dumnym głosi przekonaniem:
— Ojciec, panie dyrektorze, nic nie znaczy. Pijaczysko i tyle. A siedzi już tam, tylkom sobie zapomniał, jak się to nazywa, no poprostu tam, gdzie żyje wszelaka ryba.
— Więc w akwarjum?
— Tak, tak, proszę łaski pana, to samo, w akwarjum.
Z poza kantorku wyrok zapada:
— Więc pozostaniesz u mnie. I naukę wyższą pobierzesz, ale raz tylko jedyny. Potym sam się już chowaj, jak ci będzie przykazane. Byle ludzkiemu nasieniu na utrapienie, na hańbę. Pamiętaj, ty mój syn przybrany.