Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaprowadził sługa Franka do szatni, oczyścił, ogarnął, jak na następcę przystało. Mały dziedzic porwał znak Tarasa, białą kitę i po podwórzu z nią się ugania, płosząc wróble. Kita dzisiaj niepotrzebna. W nagrodę za służbę prawowierną, na żałobnika spadło odznaczenie. Jako herold konny, w aksamitnym fraku, na czarnym rysaku wyrusza wyjątkowo, by należycie pogrzebać sławnego w całym kraju komendanta. Duma w piersi go kopie...
A jest znowu trzecia popołudniu, pan dyrektor rozdzielił między służbę dziurawe parasole i mruknął przed samym sobą: „czynię to po raz ostatni“. Nawet go nie zadrasnęło zagadnienie rogate: „dlaczego“? Wyrzekł sobie całkiem statecznie, z ufnością, jaka towarzyszy niezłomnym wnioskom, wyciągniętym z kolumny sumiennie zebranych przesłanek. Za przynętą powiedzenia przyczołgają się logiczne wypadki, wie o tym pan Pichoń i spisuje:

TESTAMENT.
„Najlepiej zginąć na wiosnę, kiedy tęskność leniwa mieszka w kościach, a nuda żywota bije w uszach męcząco, gdyby rzechotek wielkopiątkich klekot. Wówczas zmieranie samowolne nachodzi jako dobry obowiązek. Sprzeciwianie się, zwyczaj ludzi zwykłych, w tym wypadku nie jest wskazane. Lepiej ulec.
Rzecz główną o sobie znam dokładnie, czuję, że nastąpi i dlatego gryzmolę ten legat. Przykro mi, że nie mogę podać bliższych szczegółów, dotyczących formy i sposobu mego za-