Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

nastroszone wąsiki ustawiły się w płaczliwych kątach ust dość odpornie, a rubinowe oczęta wyszły ze swej oprawy i wszczęły zajęczą gonitwę po zmartwiałych nagle twarzach zgromadzenia.
Że go witało milczenie nielitosne, wyraził się — donośnie, krótko przez chichot przyjazny.
Poseł złożył ciężką dłoń na ramieniu człowieczka i, miękcząc fale głosu, stwierdzał przyjaźnie:
— Wiele jest, iż zdolność do uśmiechu wyjawiasz. Skąd jesteś?
— Przybysz z miasta.
Zadudniał pomruk zły i zawistny, zwartym kołem otoczyli Posła, a w przestrzeni trzepotało się kilka par dłoni, wyrażając protest.
Potężny, sino centkowany nos Pułkownika wojsk poległych krwawo odsapnął i wyraził się walecznie przy pomocy warg, boleśnie odwiniętych:
— Człowieku! Nie wspominaj miasta. Poza pamięcią naszą spoczęło na zawsze. Sam zburzyłem na czele tysięcy walecznych. I wszyscy polegli, słyszysz? Wszyscy! Ja pułkownik jeden jedyny ocalałem.
— Panie Pułkowniku — zapewniał dobrotliwie przybysz — naprawdę jest miasto, może inne, ale jest, bo właśnie od strony jego zdążam i niosę, no zgadnijcie, czcigodni, co takiego?
Dłonie w trąbkę przy ustach ułożył i beknął: Ideę.
— Nie lubię — wrzasnął Prokurator.
— Nie lu‑lu‑bię — huczał Szczupak.
— Nic nie lubię — pysznił się Książę z rękoma