Długie lata dumał nad złotą arką swego ciała. A potym, potym...
Przeszedł ku palcowi wskazującemu i wiedział i pamiętał. Pamiętał, że wyszedł z tumu, by szukać wiernych. Pragnął... czego to pragnął? Nie tęsknił za wiernemi, byli mu obojętni. Okowów ich pragnął, by je skuł i rozpiąwszy na krzyż, wśród czteru bazaltowych kolumn uczynił kołyskę, gdzieby zawisła złota jego arka. Jako ów prorok na Wschodzie. Myśli szły wytrwale, nieubłagane. Dlaczego pragnął zawisnąć jako prorok? Ścisnął palce, ale dłonie opadły znużone. Nie pamiętał.
Miał iść.
Głos wyszedł z przestrzeni i stał się ciałem, gorącym, ciążącym dziewki ciałem. Zbiegł ku niemu, drżącemi kolanami przylgnął do jego kolan i nagiemi pachnącemi wymionami zwarł się z jego piersią w uścisk spiesznej chuci. Jutro...
Twarz ujrzeć na chwilę...
Wyszedł z czasów. Jutro...
Nie mógł ujrzeć twarzy. Zdało się, że się wbiła w własną jego głąb. Trzeszczącym ruchem dłoni usiłował odepchnąć od siebie to obce ciało, lecz napotkał pierś nagą, drgającą, od której wyszedł nakaz odwiecznych praw.
Jutro...
Znęcone zmrokiem wyplątały się pająki z pomiędzy traw i pełzając na żer, pod smukłe zaszły drzewo. W wielkich ich, bystrych oczach błysnął złośliwy żart; oto ośmieszyć smukłe pańskie drzewo
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.