Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przez całą zimę jeździł na mnie, jak na ośle. Gniotło boleśnie. Byłem w komisarjacie policji, na strażnicy pożarnej, u proboszcza, burmistrza i u komendanta korpusu. Ludzi na ulicy wzywałem do pomocy. Nikt nie umiał zdjąć potwora z moich ramion. W parlamencie uchwalono nagły wniosek z wezwaniem do niego w imieniu państwa, by zlazł ze mnie — nie usłuchał. Dopiero stary, poczciwy mój lekarz poradził mi, aby się do was udać, mężowie godni i potężni. I, rzeczywiście, dopiero co, przed chwilą, tuż przed waszą bramą zesunął się ze mnie, odrazu urósł ogromnie i, wygrażając pięścią, wzdłuż miedzy umknął z powrotem tam, do — gdzie panowie nie chcą. A tak był strasznie wyniosły, że zaćmił krwawo zachodzące słońce —
Odskoczyli od niego. — Popłoch ich ogarnął.
— Więc tu był? Aż tutaj? — wrzasnęli chórem.
— Gdzie Szpieg nasz, dlaczego nie doniósł? — wył pobladły Prokurator.
— Hu! hu! Groza pod murami, groza ante portas, a kulawy Szpieguś lula, lula sobie i nam na pożytek — skrzeczał Szczupak.
Z gromady oddzielił się kulawy brudas, z ogromnym nosem o garbie semickim, o wzroku uparcie w dół spuszczonym. Kusztykając, przedarł się przed Posła i usprawiedliwiał się głucho:
— Wiedziałem o zmorze pod murami, nie wspominałem, jako że nie jest w stanie do nas się przedostać. Mam inne, ważniejsze zadanie, muszę śledzić bez ustanku —