uśmiechnie, skruszy marmury ust, z których śmiech wytryśnie.
Dobranoc, żołnierze!
Wychodzili. W hardych głowach dźwigali zamiary straszne, a w ustach przeżuwali mamrotane groźby.
Jeden po drugim sunęli posępni i zaciekli, a za niemi zapadały z łoskotem cel samotnych nielitośne odrzwia, przytrącane potężną łapą dozorcy.
Na pogodne niebo wypłynął księżyc, przez krótką chwilę zdumiewał się własnym ogromem i w zadowolonym uśmiechu między odwinięte wargi rozlał srebrną, kleistą posokę na uśpione z umęczenia przestrzenie. A gdy napotkał ponury dom samotny, pobielił go lśniącą polewą i duszę mu prześwietlił.
I wyszła wygnana dusza domu, bolesna i niemocna, w szarpanych strzępach między konary kwitnących kasztanów upadła, wiła się skurczona po ścieżkach i klombach, a czarnemi plamami zgasłych oczu wodziła po omacku wzdłuż okolnych, zwilgoconych od starości murów.
Za kratami, przez szczeliny okiennic zoczyli widocznie, przeczuli waleczni żołnierze duszę twierdzy wędrującą, duszę lunatyczkę, więc przywoływać ją jęli, zrazu zcicha, tęsknie i żałośnie. Gdy nie usłuchała, chwyciła się rozpacz mężnych. Wspinali się po kratach, bijąc pięściami o skrzydła okiennic i podnosząc lament srogi a bolesny. W skrzykiwaniu kłębiło się zmarznięte wstawanie deszczowych poranków i krwawe ziewanie słońc usypiających, łamał się trzask wyniosłych próchien, druzgotanych przez
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.