nagle i ukazał struchlałym i oczekującym nowe swe oblicze. Od bruzd nad ustami aż po wgłębienia oczu zmięła się skóra twarzy w poziome falbanki, bardzo wesołe, z poza cienistych rzęs połyskiwały ogniki szelmowskie, a głęboki, bolesny wrąb na czole między brwiami wypełnił się zasiewem pogodnym. Istotnie na twarzy samego Posła zakiełkował uśmiech!
Osłupieli. Długo wpatrywali się w niego, nie ufając oczom, poczym ruszyli bezładnie, przeciskając się jeden przez drugiego — ku bani. Stłoczyli się około niej ze wszystkich stron. Wpatrując się, widzieli własne oczy, nosy, brody wydłużone, przyplaskane lub opuchłe niewymiernie, a wszystko na tle różowego ogrodu, różowych wstęg ścieżyn i całkiem zróżowiałej twierdzy. Na widok tej krotochwilnej jutrzenki tajały w mężnych piersiach żale zaskrzepłe i ruszyły silnym pędem wesołości szumiące, perliste z mózgu do serca. Ocknęły się młoty dygocących pulsów, uderzając taktownie, a macki świerzbiące rozpuściły uporczywe chody wzdłuż wargowych mięśni, w okolu szyi i aż po wnętrze brzucha się wdarły. Tu rozigrały się niepomiernie, wyczyniając łaskotliwe harce.
Odchodzili od bani kolejno, każdy krztusząc się od śmiechu pod osłoną dłoni, do ust przytkniętej figlarnie. Nieumiarkowany Szczupak zwalił się wprost na trawnik i, rozparpując nogami ziemię, wyrzucał piasek w powietrze, poczym tarzał się z wyuzdaną radością. Biedny policjant z powodu karlego wzrostu rozpaczliwe czynił wysiłki, by również do bani
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.