Ta strona została uwierzytelniona.
Nikt nic nie wyrzekł, a jednak zdawało mu się, że coś zrozumiał. Wytężył słuch.
Wytężył wzrok.
Niedbale, sennie bazgrały kredowe palce brzasku na uchodzących czarnych piórach nocy niemowlęce zrównanie:
obojętność = kadawer.
Pierwszy ranny obłok, krwawy, jak wypływająca z orbit źrenica, strasznie płacząc, potwierdził.
Więc uwierzył faktom żywym i definicji i parodji, którą śnił.
Oparł się o drzewo i został w sieci. A łaskawa ćma usunęła puch swych skrzydełek na jego źrenice, by nie doznawał męki, gdy się zglądnie na rzeczy dnia.
Miał iść...