gramu, oczekując z zapasem wszechstronnej uwagi na „clou“ wieczornego gaudjum.
Wreszcie zjawia się ona sama, miss gumowa. Wchodzi niedbale, leniwo, nikogo nie widzi. Dziwnie modre wejrzenie utkwiła z przerażeniem w zawieszony nad nią w wysokości trapez.
Jest smukła, cała w czarnych jedwabnych trykotach, bez śladu wycięć, obnażeń, dekoltu. Czarna, zapięta, salonowa dama. W kasztanowych warkoczach o zielonawym odblasku spokojna, biała róża. Przed siebie wyrzuciła poziomo chude, żylaste ręce. I zwolna wspina się po drabince na wysokość trapezu.
Klub lornetuje zaciekle i widzi ekstatyczną twarz jakiejś zabłąkanej Dziewicy Orleańskiej, bohaterki, która nie otrzymała w darze od rządzących losów swej historycznej epoki. Lub może średniowiecznej sekciarki, na szafot idącej, czy fanatycznej gienerałowej, gdy dowodzi współczesną „Armją Zbawienia“. Klub dziwuje się i jest niespokojny.
Ona zaś balansowała w górze czas dłuższy, pocierając gwałtownie dłonią to czoło, to kark, aż wreszcie, zerwawszy się na równe nogi i przez sekundę przystanąwszy na bimbającym drążku, z przeciągłym, zastraszającym miauczeniem runęła z kilkumetrowej wysokości, głową w dół — na wyścielone podjum. Stąd odbiła się migiem, wykonała w powietrzu zawrotne salto‑mortale, spadła na ziemię i odbijała się coraz wyżej, aż z powrotem zawisła na drążku. Poczym spokojnie i zwolna zeszła po drabince z wysokości trapezu.
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.