mienie objęły człowieka, który się czołga w męczarniach, płoną paki, słoma, tlą się schody, ogień do fabryki idzie.
— Brawo! — klasnęła w dłonie. Kłęby gryzącego dymu zasłoniły jej widowisko. Spokojnie wraca do mieszkania, drzwi zatrzasnęła. Zauważyła wyciągniętego majora. Schyla się nad nim. Nie słychać tętentu wiernego serduszka.
Wstawaj, majorku. Już po wielkim ślubie, już się dokonała miłość istotna. Słyszysz? We fabryce eksplozja. Bum, bum. Podrzuca nami. Do broni! Do broni! Zamach na nasze istnienie. Nie chcesz obronić swojej miss, damy bezradnej, bezsilnej. Posłuchaj, jak grają strażackie trąbki? Nie czujesz swędu? Łysinę ci osmali, ty śpiochu! Zresztą, jak chcesz, majorku, ale zwęglejesz, zamiast by się miały pożywić tobą robaczki. Ale słusznie, wszystko jedno, więc do widzenia, mój rycerzu, muszę się przebrać do ostatniego występu.
Szybko wdziała czarne trykoty. W gramofonie założyła świeżą płytę i wsłuchuje się w dystyngowane dźwięki walczyka:
Do piersi oburącz przycisnęła statuetkę i stanęła w rozwartym oknie.
Przed nią noc płonąca. Czarne pióropusze dymów unoszą się ku niebiosom w bałwochwalczych hymnach. Cześć śpiewają przestworom, któremi włada miłość odwieczna.
U stóp jej krwawe piekło. Na dnie piekła czernią