Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

jach przetopionej miedzi. Było silne, szczere zrozumienie. Mógł zajść wędrowiec szalony, by śpiewał kłamaną balladę o cudach sadzawki Siloe i pachnący panicz mógł prawić słodko o skonie kochanki, lub szeptać boleśnie, że gnije młode jego ciało. Ach, i niewiasta wejść mogła, któraby zawodziła nad utraconym wiernym miłowaniem. Każdy mógł, mogła każda, mogli różni, wszyscy...
Coraz bardziej szerzył się świegot małych, drżących dzwonków.
Zauważyłem drzewa okólnego ogródka, skłębione w ciężką, bezplastyczną plamę. Z ledwo dostrzegalnych ruchów przeszły gałęzie w nieszporną nabożność. Zwolna wznosiły się pojedyńcze konary z soczystego kleksu. Zadanie swe pojęły zupełnie klasycznie. Szły więc strofy gładkie, wymierzone, a przeciw nim padały w odmiennej rozlewności rzewne antistrofy. Czasem burzyły ład wzorowy młode listki, wijąc się przekornie w kształt swawolnych pukli na karczątku zwinnego dziecięcia. Podchwyciłem rytm jeno, treść ostała obcą, więc przerzuciłem spojrzenie.
Pod drzewami spoczywała gromadka ludzi na posłaniu z mleczów i piołunów. Byli młodzi, a każdy z nich dźwigał bukiety uwiędłej zieleni. Mowa ich była burzliwa, gdy osądzali niepewne zdobycze. Powstał jeden z czworobokiem twarzy i spróchniałym głosem bełkotał:
— Wierzę, jestem pewny, że on to rozstrzygnie. On z pewnością. I właśnie, kiedy trzeba, by przybył wczas, właśnie mamy opóźnienie. Dlaczego ten pociąg się spóźnia?!