Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Z pieszczotą dzierżył w palcach ogromny liść przedziwnej, więdnącej paproci. A gromada troskliwie skrapiała liść wodą i z niechęcią spoglądała na czas zegarów.
I tuż, tuż ujrzałem, jak z pośród nich wypełgała tajemnicza wstęga, prawie całkiem realna i w kapryśnych zwojach śpieszyła ku innym gromadom, rozsianym po platformie. Dziwna linja — myślałem — symbol o jednym prawie wymiarze! A ona śpieszyła za obcemi, gdy zeszli nad sam brzeg kolejowego plantu i, prężąc szyję, rzucali niespokojne oczy w lejkowatą dal rubieży. Odtąd stali się zwartą całością, a oplotła ich owa tajemnicza wstęga.
Śpieszyłem za nią pilnie, by nie utracić pomysłu.
Wśród relsów przebiegała służba, niepokojąc blaskiem latarek.
Z pokoju urzędu dochodziło warczenie, grzechot umęczonych aparatów i dygotanie zniechęconych dzwonków.
Więc chwila prawie obojętna. Towarzyszyłem jej tyle razy. Dziś jednak radosne u mnie przyjęcie, więc zastanowiłem się nad tym, co miało nadejść. Zamyśliłem się wiernie i wszedłem w nich, idąc śladem wstęgi.
„Niepokój skowyta w nas. Czemu nie przybywasz. Czekamy, drżący czekamy — wszyscy!“
A wszelkie stawanie się wokoło przeszło przedemną w zwoje ornamentu — wzorem upatrzonej wstęgi. Tylko musiałem się wprzód pochylić i patrzeć zblizka. Byłem sobie, jak uczniak­‑krótkowidz,