gdy w umęczeniu, zgięty nad pulpitem, ciągnie kontury, grube, wyraziste. Pasmo okoleń wirowatych linji musiało mnie męczyć, nie czułem jednak. W mózgu rozsiadła się myśl, by ukończyć.
Pojąłem jedno — tajemnicza wstęga może być wyrazem nieznanej myśli, wspólnej im wszystkim. A przyjąwszy założenie, jąłem stylizować.
Pod grafjon mój nasunęła się para uwiędłych ludzi. Kobieta‑agawa, dziwna. Sprawiła mi trudność. Ułatwił mężczyzna, wysmukły, w ostrych zarysach, o pierwotności sylwet asyryjskich. Mrok przysłaniał twarze, tłumił giesty, więc uradowałem się niezmiernie, zrozumiawszy, że o wiele łatwiej. Wszedłem w rytm słów dla rozrywki.
„A gdy nadjedzie mała twoja, wnet ich połączymy“.
— „Czy nadjedzie?...“
„Za chwil kilka. Posiądą mienie moje i zaciszny dom w mieście“.
— „Dokąd zaś, dokąd my odejdziem, drogi?...“
— „Zdala od ich szczęścia, ostaniem tu w naszym zagłębiu“.
— „Na ostatek zmarnowanych dni, na krótki ostatek...“
— „Czy bardzo tęsknisz?“
— „Śpieszno mi; byle jak najprędzej!!“
I, spłynąwszy w jedną plamę, szli, jak wahadło senne, szepcąc: prędzej... prędzej.
Dzwonki przestały grać.
Jakiś aparat jeno walił nierytmicznie, uderzeniem pulsujących, trwogą opętanych serc.
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.