Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

padających się w ostateczność szczątków. W rowie leżało kilka wagonów przewalonych, jakby od niechcenia, w śpiącym ułożeniu znużonego kamelota. Na szczycie wału stał wyniosły fragment dwuch spiętrzonych wozów, które się wbiły w siebie czołami z zajadłością rozwścieczonych byków. Obie maszyny zlały się w jedność miażdżącego uścisku. W powietrzu wirowały dławiące, dokuczliwe pyłki. Opodal na grudzie ziemnej zwidziałem bardzo białą, cieniuchną, kobiecą koszulkę. W jednym miejscu można było dostrzec jakąś część zmiażdżonego ciała, która przezierała przez batyst, różowiąc się delikatnie. Jakaś obnażona szpada połyskiwała w słońcu. A dalej leżał nowiutki cylinder, nienaruszony, lśniący. W jego cieniu zakrzepłą plamą krwi przylgnęła do ziemi głowa mężczyzny. Sama głowa. Jak odcięta, proszę państwa, jak równiutko, niby rozmachem topora, niby uderzeniem gilotyny! W oddali rzęziło konające dziecię, które trup matki przygniótł swym ciężarem. Staruszek, z oderwaną, zwisającą szczęką, obłąkany z bólu, miął pięści i ciskał żużle ku niebu. Od miasta nadchodzili ludzie, niosąc pomoc. Układano trupy rzędem w rowie, a kobiety przysłaniały im twarze brudnemi płachtami. Właśnie wleczono na nosze człowieka, który oszalał i miotał się rozpaczliwie, mimo rany. Chwilami zachodziła cisza i zdało się, iż wszystko słucha jeno głosu tego szaleńca, nawet to wielkie, tak pogodne słońce. Wnet jednak w głąb żwiru wbijały się z sykiem rydle i ćwirczały naprężone łańcuchy dźwiga-