Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

dzi. Ściska ich dłonie, a oni, oniemiali, patrzą — patrzą. Niespokojne palce bezwiednie szarpią listki niezwykłej paproci.
Młode dziewczę spoczęło na piersiach kobiety­‑agawy. Nie może odnaleźć ust matki.
Wyniesiono chorego syna, który skomli radośnie. A ułomna staruszka drepce obok, utykając, i złą dłonią błądzi nieufna po jego czole.
U stóp pana w toczonym fotelu złożono woreczek najświeższego mięsa. Nie patrzy, jeno gdera, wywijając piegowatą dłonią: „Popatrz Antoni, a ja myślałem, że to katastrofa, naprawdę katastrofa. Takie nieporządki. A to szelmowski zarząd, widział to kto?“
Ktoś pyta w ścisku: „Więc tylko przeszkoda. A myśmy myśleli, że naprawdę...“
Naprawdę!...
Biedna gromado! Cóż ci uczyniono! Jaki trudny zawód! A jeszcze trudniej zniweczyć szczep własnej dłoni, gdy nacięcie jest takie bolesne. Ocaleli, gdy wyście ich odwieźli na ciche cmentarze! I obliczyli koszta i zgotowali żal i żałobę. Biedna gromado!
Żegnałem ich, jadąc w obce strony. Szczerze martwił mię zepsuty ornament, gdym ujrzał, jak złośliwy zygzak wskroś przekreślił cały trud. A tajemnicza wstęga powlokła się niepostrzeżona smutnym chodem psa włóczęgi za gromadą do ich schronisk.
Wskoczyłem do przedziału. Sąsiad, garbusek, przebudził się i badał nieśmiało. Niebawem zagadnął z życzliwym uśmiechem: „Pan zapewne z wycieczki po studja. O! Tu niejeden wspaniały motyw,