Wyleciał w park szalony krzyk pawia. Połyskiem tępiącego miecza przebił wilgną gęstwę mroków. Katując zapłakaną twarz nocnej ciszy, upominkiem lęku legł na mej znużonej piersi. Porwałem się z trapiącego śnienia, a tłusty chłód wilgoci przylgnął do mego czoła. Drżę, jak drżę!
A paw ponowił bolesny krzyk klątwy. W żyły me wpływa przerażenie i wapnieje.
Pawiu — przyjacielu, czego chcesz, pawiu?
Od jezior idzie zimny wiew i głucho strąca z liści opad przedpółnocnej zlewy. W samotni mojej dogasają świeczniki, ostatni ślad życia w samotni mojej. Świetlane krążki padają na ruń gazonów. W ich złote obręcze wstąpił paw‑widmo, gnąc wytworną szyjkę i małemi oczkami badawczo łysnął w stronę rozwartych okiennic.
I budzi wspomnienie.
O tym, jak czasu nocy zachodził do ciebie, ty luba, umarła dziewczynko. W te jasne, szczęsne noce, kiedy się kłonił przejrzały lipiec moich dni. Zaprawdę, jak tęsknię za tobą, Medi! — moja Medi.
A paw już wzbił się na okno i przysiadł na stalowej piersi. Widzę wyraźną ciekawość.
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.