trudną. I zakończę dziś jeszcze, tu na tym miejscu, gdzie spoczywała niezapomniana kołyska.
Tutaj się stało. Przylgnęła do mnie nagle, przedwcześnie. Gorącym oddechem całując muszlę ucha, szeptała:
— Czy pan wie, że Fryderyk winien? On winien, że u nas tak... Ja zaś mam precz pójść, precz, bo niepotrzebna. Ale nie — musi być wyjście, ratunek...
Milczałem, właśnie w tej chwili. I bardzo zawiniłem, czy słyszycie? Bardzo!
Jeszcze mówiła pani Dora. Długo, tylko nie słuchałem. Wnet musiałem oprzytomnieć, gdyż silnie ugryzła mię w ucho. Matka twoja, Medi! Krzyknąłem i padłem na szezlong, a Dora spoczęła tuż przy mnie, coś żebrząc. Zwinięta w czarny kłębek, jęła śmiać się serdecznie. Wzbudziła przez chwilę nieufność, niepewność. Lecz szybko objęła ramionami mą szyję (matka twoja!) i kapryśnie czyniła wyrzuty, że jestem śmieszny, że przecież zdrowa, zupełnie zdrowa, a pewnie lepsza od tylu innych. Targnął mną bolesny wstręt, naprawdę wstręt i już się porwałem, gdy na dłoniach poczułem wilgoć serdeczną warg dumnych, warg znanych... I usłyszałem cichy szloch, tak błagalny, że mię złamał, bezpowrotnie złamał.
Wówczas — wówczas musiałem wspomnieć słotną noc w mieście, gdy na bulwarach spotkałem przemokłą dziewczynę. Rzewnie zawodząc, nuciła słowa przystępne, łatwo zrozumiałe. Doskonale uchwyciła ton bezwzględny, pełen przekonania. Więc wręczyć
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.