Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

gwałtownej ucieczki, wielce sromotnej. Aż przystanąłem na polanie wśród gęstego lasu i dumny, że zmyliłem czujny pościg, przysiadłem na pniu, by spocząć.
Wtedy to powstał pomysł o tobie, Medi, o twym imieniu i co miało zawrzeć słowo. Przewidziałem cię na tyle czasu. W czułej troskliwości słałem ci zdobną w złocone brokaty kolebkę infantki hiszpańskiej. Na pierwszą zabawę włożyłem w drobne twe piąstki, uchwytów niezdolne, łagodne bazie, odarte z różdżki­‑pamiątki, którą surowy Mikołaj zawiesił ongi nad moim dziecięcym łóżeczkiem. W zadumie poszedłem po pluszowy szmaragd łąk irlandzkich na pląsy dla stopek twoich drobniutkich. Marzyłem etjopskie dziewki, nucące muślinowe baśnie nad żałosnym płaczem pierwszych niemowlęcych nocy. Przebardzo cię darzyłem w wielkiej mej dobroci, dając żywot krótki i skon nagły, piękny.
Dumałem, gdy ujadały ogary, skarżąc utracony trop. Wnet wypadło na polanę stado spłoszonych saren. Dziś, kiedy spisuję to ostateczne wyznanie, czuję niezwykłą pospolitość sceny, lecz sumiennie nadmieniam, gdyż wiem­‑ci ja, Medi, że słuchasz, jak gdybym przemawiał, i przeliczasz szczegóły i ważność wyznaczasz na błędy, według których mam być sądzony.
Sarny nie zauważyły mojej obecności i były sobą. Spokojnie spoglądały, gdy dwa kozły zwarły się na zawzięty bój. Powtórzył się lichy olejodruk z myśliwskiego pokoju mego brata. Gdy jeden rogacz legł z przeciągłym rykiem, najspokojniejsza