Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

utknąłem na obcym, a tak blizkim pojęciu szczęścia: dla ciebie, ciche niemowlę. Nie mogłem żadnej stworzyć formułki. Pomogła wyobraźnia, wielce usłużna w ujęciu rzeczy zwykłych, przez co zbyt trudnych. Doznając zwidzenia, przeszedłem beztrwożnie granicę dwuch krain, wielce sobie wrogich, przeszedłem nieświadomy, zapatrzony jeno w powabność przedziwną. Dziwność więc samą podaję, a szczerze unikam w słowach rozwiązania, gdy dobrze znam śmieszność wszelkiego twierdzenia, które się zlewa w syty, zgodny akord z krzykliwym brzmieniem wskazującego: tak.
Czy ty tylko zbyt się nie przerażasz, dziecino, i czy zrozumiesz?
Byliśmy już daleko, gdzieś w północnym kraju, dążąc do obiecanych cmentarzy, które widniały zdala. Właściwe ich miano mogłoby raczej opiewać: raj cichej radości, tak nieskalanie wesoło witały nas śnieżne bramy. Nie było słońca, które niepotrzebnie szczery kruszec żył ludzkich przetapia na drgający war, nie było smutnych ludzi, którzy, niepotrzebnie wzierając w gasnące powieki, budzą wzajemny żal. Mróz dobrotliwy mroził w nas tęsknotę za rzuconym krajem. Cichość wiała wielka. I wielkie rozlało się zgodne pragnienie, by nas zagarnął rozkoszny, ukojny sen. Dźwigając twój ciężar, świadomie wszedłem w ogrodzenie z czystych lodozwałów, pijąc orzeźwienie w wieczystym całunku przylgniętych naszych warg. Przystanąłem na chwilę, rozglądając się za posłyszanym szumem kosodrzewin, które nas żegnały. Już je przesłonił biały cud.