rozległe izby nad nami. I nieraz zdawało mi się, że płyniemy gdzieś bez celu, na oszalałym jakimś statku, zaprzepaszczeni wśród wirów ostatecznej zagłady. Lecz ptak nasz czujny zwykle nas ocalał, wzlatując ku oknu i dobrotliwie wglądając spojrzeniem pełnym troski. I przybijaliśmy do stałych lądów.
Po bielonych słońcem ścieżkach parku jęłaś bujać swobodnie i nie odstępował ciebie barwnopióry, poważny opiekun. Patrzyłem ku wam z werandy. Często znikaliście za skrętami klombów. Czybyś mogła zapomnieć zaciszne ustronie? Wiesz — za grabową aleją, już prawie nad łąką, gdzie pawie zbudowały gniazdo. Tyle łagodnych poranków spędzałaś tam w odosobnieniu. Samotna pawica siedziała na gnieździe, gdy paw szukał za żerem. Więc prawiłaś ptaszycy dziwne opowieści, w twym lubym szczebiocie. I weseliłaś jej smutek. Porozumiewałyście się bez trudu, a pawica wsłuchiwała się rozkosznie, oczarowana. Gdy zaś on powrócił z łowów, nad wyraz bywał czuły i uczył cię wiedzy, dla nikogo pewnie nieprzystępnej. Zapewne prawił o dziejach świata, patrzonych z lotu ptaka, i o życiu gąszczów, w które nikt nie wzierał. Czy tak, maleństwo? O! Wybacz, że was podglądałem. Lecz byłem zdziwiony, kiedy pochmurna stawałaś przedemną i, mierzwiąc pięstuczkiem płowe loki nad czółkiem, powtarzałaś: „Ma‑ma — Medi wie — tam — dużo — tam“.
Lub też w ogródku, pod ścianą starych kazamatów, powiedz, czy źle ci było, dziecino? Po-
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.