wiedz! Grzebiąc w ziemi różanym paluszkiem, sadziłaś jasne kwiatki. Pragnienie gasiły chętne twych usteczek wonne truskawki. Na złotych tarczach słoneczników wesoło ćwirkały małe, płoche ptaszki. A wysoko, na grzbiecie murów, ponad grzywami rozczochranych bluszczów przystawał, jak zwykle, usłużny paw i, rozpiąwszy lśniący wachlarz piór, cień rzucał, by chronić twą główkę przed żarem słońca. Z ukrytych ziół biły słodkie aromaty, wśród których perliły się roje złotych muszek. Niekiedy strzępiasty obłok gasił wszelką światłość i nagle sztywnieliście, gdy was zalała twarda matowość. Paw uderzał w krzyk. Niebawem odżywaliście w rozlewnej jasności.
Zapędzał się ku wam często przemądry Sokrat, stary kogut biały. A za nim nieodłączna czereda. Więc pytałaś, czy Sokrat ma żonę. Szukaliśmy, by ją poznać. Zbliżyliśmy się do zacnej gromadki. Podałem ci nawet imię tej żony: Ksantypa — i wołałaś donośnie. Właśnie targał Sokrat czarną kwoczkę za bujny czub, całkiem bezwzględnie. Więc pytałaś: „Ma‑ma, czy to ta?“
Wkrótce jednak staruszek i inne kury równemi obdarzał względami. I nie mogłem ci wskazać właściwej. Ten Sokrat, ten Sokrat! Miał Ksantyp tak wiele. Niegrzeczny Sokrat. Byłaś smutna i niepocieszona.
Przeszliśmy do sali rycerskiej, gdzie postanowiłaś niezwłocznie odbyć zrękowiny wszystkich twych lalek. Sadowiłaś je u stóp moich na wzorzystym dywanie, układając parami. W pośpiechu
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.