Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Potym — niedokładnie już jednak pamiętam — złożyli cię na moim łożu. Podniosłem z twej twarzyczki krwią ociekającą chustę. Tylko na chwilę, gdyż wnet przysłonięto. Ale zapamiętałem.
Medi! Medi! Twe boleśnie zmarszczone powieki, piąstki w kurczu złożone na piersiach, i ta — ta od krwi zaskrzepłej już zczerniała plamka.
Na bok odepchnięty, wsłuchiwałem się długo z ciekawością w jakieś straszne, przedśmiertne charczenie.
Bardzo długo, gdyż musiałem przyklęknąć i oprzeć głowę o kant łoża. Cieszyła mię niezmiernie gwarna ciżba, która się zebrała wokoło ciebie. Przez palce dłoni, w których ukryłem twarz, zacząłem przyglądać się im ciekawie, tylko nie mogłem rozpoznać twarzy. Słyszałem, jak mówili, że strzał był bardzo celny, i że kula w mózgu utkwiła. Chciałem się sprzeciwić, ale zamroczyło mię zmęczenie, które rozkosznie ściskało kości policzkowe i brodę. I zapewne zdrętwiałem w uśpieniu, gdyż nie wiem, kiedy skonałaś.
O zmroku wyrzekł dobitnie jakiś poważny człowiek nad mym uchem: królewna umarła. Ogromnie dobrze powiedział i słusznie wyraził. Podniosłem się i poczułem na chwilę rzeźkość w sobie, a w mózgu nagromadziły się różne pojęcia obojętne i bardzo trzeźwe. Nie mogłem odnaleźć w sobie ni włókienka żalu za tobą, Medi. Wcale — nie. Nie oglądnąłem się nawet za tobą. Poczułem jedynie potrzebę rozmowy z kimkolwiek, by zaspokoić pewne wątpliwości, które mi przeszkadzały w trzeźwości. Znowu