Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

współzawodów, doznał prawdziwej ulgi i posilenia. Mógł rozumować spokojnie, wszystkie niepowodzenia przypisując zezowatemu błędowi w oczach, jaki otrzymał w darze od urodzenia. Łatwo pojąć. Wszak jednym rozstrzelonym spojrzeniem ogarniał daleko więcej, aniżeli ci wszyscy, którzy patrzyli poprawnie, zdrowo.
Dostrzegał jednak zawsze za wiele. Zbyt szerokie przestrzenie, które, wyrastając ponad granice deptanej ziemi, śmiało rzucały się już w same niebo. Czymże więc mogli mu być ci dobrzy ludzie, którzy niespokojnie wciąż przed nim dreptali? Czym innym, jak jeno dygotaniem pylnych muszek w włosieniach wrześniowych zachodów? Lub też, przy daremnym trudzie, by się skupić w zamierzonym kierunku, na jednym, w szczerym pragnieniu obranym celu. Niby rozgardjasz tajemniczych cacek w bawialnym pokoju szczęśliwej dzieciny. Taka mnogość. Ściągają się zewsząd szczegóły niejasne, obce, które same przez się nic nie wytłumaczą. Jak ująć i połączyć w jasny, zrozumiały układ tę natrętną rzeszę nieproszonych, nieprzynależnych przybłędów?
O każdym szczególe mógł mieć najwyżej myśl własną i miał ją. Poglądy swe czerpał głównie z chorych przywidzeń, jakim ulegał, gdy skurcz mięśni koło serca chwytał go niespodziewanie i łagodnie usuwał na ziemię. Wówczas doznawał majaczeń, bogatych w niezwykłe widowiska, które śmiało i podniośle rozstrzygały dręczące go zagadnienia. Treść ich przenosił ze sobą do uprzytomnienia, o pochodzeniu jednak zwykł był najzupełniej zapominać. Nie dziw więc, że myśli jego mogły uchodzić wprost