za cudackie i całkiem nieprawdziwe. Oddalały go coraz bardziej od braci i sąsiadów, a na twarzy żółtość ziemista poczęła się ścinać. Wreszcie ostał samotny, niby wygnaniec rzucony na puszczy.
Wpuścił więc pan Pichoń stożkowatą głowę w szerokie ramiona, chmurę na czole przykrył spadającym kosmykiem czarnych, zlepionych włosów i powlókł swą przysadkowatą, napęczniałą osobę krokiem miarowym i sztywnie wytwornym ku nieosiągniętym wyżynom. Nie jakoby zamierzał dokonać niezwykłych czynów dla społeczności, wśród której życie go umieściło, lecz jedynie dla stwierdzenia własnej dostojności, jaką wyczuwał. Wycieczka odpowiadała powziętym zamiarom. Należało mu zgłębić zagadkę przykrego istnienia, które zdawało się być możliwie niepotrzebne, a wcale uciążliwe.
Podążył więc do poznania w oderwaniu od zgiełku dni powszednich. Wspinał się wytrwale po stromej ścieżynie, dodając sobie sił i odwagi przez umiarkowane, zaledwie czasem dosłyszalne chrząknięcie. Ponieważ kierunek dobrze przemyślał, mógł iść swobodnie, nie rozglądając się, ze wzrokiem utkwionym przed nogi.
We mgły odległości spowiło się rodzinne miasto. Doszedł. Całkiem prawdziwie, choć nigdy potym nikogo nie starał się przekonać. Wytrwale nawet zabawił na wymarzonych szczytach i najobojętniejszych sąsiadów dziwiła długotrwała jego nieobecność.
On tymczasem ostateczne ze sobą czynił obrachunki. Więc przedewszystkim, gdy już zasiadł na
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.