Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

i uderzeniem zakrzywionych dziobów walą zawzięcie w zczerniały od wieków tynk niebiosów. Lecą odłupane gwiazdy ze zjadliwym sykiem. Przewalają się ponad głową pilnego ucznia wieczności. On je przesiewa przez cienkie palce i rozdmuchuje psotnie w przestwory. Sępy wybiły już szeroki szczerb w niebiosach. Padło bielmo lęku na połyskujące wesele rozbawionych dzieciątek. Przez chwilę. Oto ukazuje się w szczelinie zacnie uśmiechnięty mag wieczności, czas dobrotliwy i, wdziewając na białą komżę dni srebrem gwiazd wyszyte, żałobne ornaty nocy, czyni zaklęcia, pisane runami cieniów, głoszone wróżbami puszczyków. Na zakrwawione dłonie wschodów i zachodów oparszy księgę żywota wszystkich światów, obraca karty ich lat dziecięcych, lat dziewiczych, lat niewieścich, obraca jednostajnie, pogodnie. Któż go zrozumie? Poczciwy nudziarz odwieczny. Pan Pichoń spogląda wytrwale i rodzą się w nim pojęcia rozbieżne i trwożliwe, gdyby stado dzikich, przelotnych ptaków. Zupełnie odpowiadają wrodzonej ułomności. Nęka go troska, czy też rzeczywiście widzi, czy on tylko dobrze widzi?
W hulaszczych rozgonach tętnią po rozdołach wichry młode, rozszalałe. Spędzają mgły ospałe ze zgrodziszcz ziemskich kurhanów. Powstają obudzone mary i, leniwie się przeciągając, odbywają zwykłą przejażdżkę napowietrzną.
W łzawe wrota świtania wpłynął paradny korowód. Zatrzymali się na jasnej polanie, tuż naprzeciw wymarzonych szczytów. Z czarnej, żałobnej karocy, ciągnionej przez ogniste bachmaty, wysiadł