cza, ale — jak pomyślnie i nader szczęśliwie! — runął w stronę ziemi. Wskutek czego znalazł się z powrotem na ziemi. Spadł prawie cudownie, bo zaledwie lekko uszkodzony.
Niebawem zupełnie otrzeźwiał.
Zakończyła się pana Pichonia niezwykła przygoda na gminnym pastwisku, nad rzeką, tuż za rogatkami rodzinnego miasta.
Otarł z ust pianę, ślad szlachetnego oburzenia na objawioną ohydę wieczystą i przepasał rozdrapane czoło czerwonym fularem. Dźwignąwszy się niedbale, starannie wygładził cokolwiek zmięte odzienie. Wróciła wytworność i z niej to urodziło się wnet postanowienie: ocalić siebie przed potwornym losem, z którym się zapoznał w wycieczkowym jasnowidzeniu. Uśpić czujność okrutnego władcy przez pozorną uległość. Równocześnie zaś czynić skromne i ciche zabiegi o zbawczą moc cudu. I spłatać figla kupieckiej, żarłocznej wszechmocy. Dobrze, że go na razie ze swych szponów wypuściła. Wcale się nie uśmiecha, by żer pospolity stanowić dla panicza, choćby i wiecznego. Poniżające takie przeznaczenie.
Ale się wysmyknie. Ledwie przystanął na moście w pobliżu miasta, już wierzył w możliwość cudownego wybawienia. Zapamiętał sobie to życzliwe miejsce, pobłogosławił wartką rzekę, a zamknąwszy przezornie wzniosły zamiar pod składnie zapiętym, poprawnym surdutem, w przedmiejskie zaułki śmiało wyruszył.
Bełkocące na wieżach zegary kłócą się w małych
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.