cieństwem zwidzianym. Czuję, już pachną na świetnym łąkowiu w kształt naszej pieszczoty rozkwitające, blade macierzanki. Walą się zatajone bramy. Na marne odłamki skruszone przeznaczeń kajdany. Wolny do ziemi wchodzę obiecanej. —
Bardzo się z prorokami pan Pichoń spoufalił. Cudowność przecie nie zamroczyła go wcale. Przezorny to był podróżny, zwłaszcza, że się na zawsze wybierał w kraj przepowiadany. Na dowód więc, że składa uroczyste ślubowanie, wyciągnął zgrabną rękę w przestrzeń i cień jej nad kędziorami łbów kamiennych opuścił. W tej samej chwili wyczuł pod dłonią jakieś archeologiczne zagadnienie, które go nużyło, jak zawiłość zagadki. Brak wyraźny w całości, w zwiastowaniu. Postanowił zażądać wyjaśnień, szczegółów. Dla koniecznej korzyści. Coś się zabyło, należy dokończyć. Kto dokończy? Ugniatają go zwalające się błamy niepewności.
Skąd idą kamienni mężowie i kto ich przysłał? Nigdzie niewyrażone. A kierunek, w którym udać się wypada, by być im posłusznym? Ani śladu jakichkolwiek wskazówek. Oto kalectwo wieści niedoskonałej, pozornej! Oddalał się, przekręcał głowę, powieki mrużył, obmyślając plany uzupełnień, niezbędnych dla własnej pociechy i swojej wiadomości.
Umrzyków wybranko, trupim swędem zabójcza godzino ciągnących pogrzebów, trzecia popołudniowa godzino! — spłoszyłaś pana Pichonia w jego dociekaniach. Przez rynek wloką jakiegoś, który musi być obojętny. Człapią uroczyście końskie ko-
Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.