wiczą uchodziła samotność. Nadsłuchiwał mdlejącego szelestu jedwabiów i starał się w garści zatrzymać porzucony kłębek woni, mądrze nazwanej: „goutte d’or“[1].
Pod bramą zwykł był szpiegować w noc późną, urozmaicając sobie zajęcie wyszukiwaniem własnej podobizny w odbiciu oślizgłych z gazowych oświetleń asfaltów. Z różnobarwnych migawek układały mu się hjeroglify szczęścia, które zalotnie przydeptywał. Przez rozjarzone, wielkomiejskie niebiosy przesuwały się czarne kłody zbitych chmurzysk, niby lotne architrawy nadziemskiej budowli, pod które nadstawiał mężne swoje barki i tężał nieruchomy, jak pękata dorycka kolumna. Nikt podejrzany go nie płoszył. Nadbramna matka karjatyda pieściła się z putkiem.
Wspiął się na palce i po łydkach zaokrąglonych klepał malca poufale. W seledynowym rozmarzeniu pieścił już swoje własne, nieodzowne pacholę, swoje i Honorci. I uszczęśliwiony, pełen zaufania do drogiej niewiasty i swego wyboru, wracał w ogród, by gotowy na każde wezwanie przespać noc w czujności „pod prorokami“.
Barwne afisze, dzieło postępowych mistrzów na nudnych murach miasta śmiało rozlepione, głosiły niebawem społeczności wieść miłą o otwarciu pierwszorzędnej cukierni w rynku. Nazwa przybytku: grota płochej czarownicy, a każdy, kto się tam udaje, spożyć może z niebywałym skutkiem
- ↑ franc. dosł. „złota kropla“; nazwa jednej z dzielnic Paryża