Tanaitą[1] jestem, przyjacielem Miszny[2] i nie pamiętam, aby zapowiedź tego okrucieństwa wpisana była gdzieś do Bożej księgi. Biada mi, biada.
Oj wej! Musiałem dożyć takiej przewrotności! Cóż teraz się stanie z ludem Izraela? Nie widzę Mesjasza, a śmierć zachodzi na me siwe oczy.
— I ja nie widzę. Mesjasza nie widzę, ani Mahometa. Bezmiary nicości i wszystkie zakątki, gdzie wielkich miłości twórcy się kryją, w skupieniu przebiegiem. Nigdzie nikogo i śladu żadnego nawet nie dostrzegłem. Może się mylę i niechcący błądzę. Moc moja zwidzeń może niezupełna. Gdy na mecz zdążałem, w Veracruz mieście wysiadłem z okrętu. Tam kwarantanny przemocy uległszy do gjaurów łaźni zostałem zepchnięty i do bezbożnej, parą buchającej musiałem wleźć wanny. A równocześnie święconą pałeczkę z nadobną rączką, którą mam prawo wszy derwiszowe zeskrobać niekiedy, gwałtem mi zabrano i aż do powrotu zamknięto, schowano w komorze celnej. Zaś pokwitowanie, które mi wydano, to już nie to samo, co czarodziejskie czystości narzędzie. Od tej kąpieli i tego rabunku mniej mam fakira godnych właściwości, a wymyte ciało stało się mizerne.
— Taki już gorzki życia mego szabas i same