kolady wraz z nieodłączną szklanką wody mrożonej, w której sterczał wysmukły azucarillo[1].
— Trzeba posilić się, senore, zwłaszcza w dzień, jak na jesień, wyjątkowo upalny. Wprawdzie to piątek i post nas obowiązuje rzetelny, ale orzekł już raz Escabar: „liquidum non rumpit jejunium“[2] i tego się trzymam. Lepszej zaś czekolady nie podają nawet u Mallorquina w stolicy.
— Powiedz, coś zdołał uczynić dotąd dla mnie? — zaskomlił grubasek, ulegle połykając słodycz zawiesistą.
— Moc zdziałałem, dobrodzieju szanowny, do zeznań jednak zabrakło odwagi niezbędnej. Obawiałem się, czy pokryć zechcesz wydatek nieskromny.
Obecnie zuchwałość wypowiedzieć raźniej, skoro twej hojności uzyskałem pewność: oto nabyłem na interes Posada de la Sangre...
— Oberżę, w której Don Quichote, wszelkich poczynań patron najcenniejszy, otrzymał ongi swe znamię rycerskie? Jacinto! czy to być może? Zapewniłeś mi miejsce, z którego wyruszył Cervantes na śWiata spłowiałego pierwsze przemienienie twórcze?...
— Nie inaczej, panie szlachetny. Historyczna, cuchnąca buda, zakupiona (bez uiszczenia pieniędzy!) za nieprzyzwoitą ilość pesedów, jest twoją własnością. Spełniłem jedynie pańskie życzenie listowne.