z strączkiem, lichej bródki i z wyostrzonymi, choć w tył odgiętymi rogami uporu. Pocieszny symbol myśli zmarnowanej przez ludzi codziennych; w wierzeniach wedyckich bóg inteligencji nazwany Daksza. Zabawia z kolei: śmierci bogini w szarozielonym rzeźbiona nefrycie, ściśle podług wzoru z arcybiskupiego muzeum w Puernavace[1]. Potworna sowa, której z brzucha strzela drwiąco wykrzywiona, łysa, trupia czaszka. Bratem do ręki łopatkę Pelopsa i Argonautów kotwicę branżową, Sokratesowy puhar berylowy, Kserksesa siodło, Aleksandra cugle, Efjaltesa plany, togę Cezara, sandały Ottona, perukę Ryszarda, zwanego Lwie Serce, nasenne krople Filipa Wielkiego, Guatehomoca ostatniego króla z rodu Azteków rozpaczliwy stryczek, kołpak Batorego z pod samego Pskowa, spodnie Waszyngtona, Rodina kołnierzyk i — przyczepione do dziejów cnoty buduarowej — kobiece przybory cacaine, gumowe. Spokojnie nie można zabytków oglądać, bo przy pamiątce każdej bez wyjątku — (pewnie zamówiona!) — gromada Włochów chóralnym śmiechem wybucha nahalnie. Trupa ta trzpiotów obowiązkowo przedrzeźnia żałobę pozostałości po zmarnowanej wśród bliźnich wielkości. Eksgondolierzy z gnijącej Wenecji. Stąd też ich chichot posiada zalety jedwabnej melodji.
Chcę dalej postąpić, bush[2] widzę przed sobą,