za którym przeczuwam nową niespodziankę. Krzaczasty żywopłot, rozkwitły liljowo w gwiazdy buganwilij[1] i w hibiskusa krwawe tulipany, trzy klatki ukrywa, do których dostępu gospodarz mi wzbrania. — Dla prasy wszędzie wstęp musi być wolny! — śmiało zażądałem, na co skwapliwą i nader uprzejmą odpowiedź dostałem: — Prawda! Zapomniałem. — Znowu dziwnie kichnął, skarżąc się na fetor idący od klatek i niepowstrzymanie interpretował:
— Jest fama wulgarna, przez wszystkie usta rzewnie wypluwana: o zbożnej pracy w cichym czoła znoju, który rzekomo najdalej prowadzi. Jak w życiu ludzi to hasło wygląda i jak sobie kopiec budują mrówki, długo oglądałem. Mojem więc zdaniem te pobożnisie, zabójczo wytrwałe, nietyle się pocą, ile ryją raczej w cichości przezornej. Funkcja jest żmudna, lecz z pracowitością komórek mózgowych nic nie ma spólnego. Mikroba frazesu o pracowitości zaszczepiłem właśnie na solanodonie, zwierzątku zdarnem i wielce obrotnem. Figlarnym ryjkiem i drapieżną łapką codziennie grzebie dwumetrową jamę, by tylko podkopem pod swego sąsiada módz się przedostać, swobodnie go zagryźć i jego zapasem siebie pożywić. A zwracam uwagę panu sprawozdawcy, że ten kret ogromny ma smakołyków własnych pod dostatkiem. W tem polityki międzynarodowej czy wszelkiej partyjnej jest ujawnienie
- ↑ Roślinka pnąca się.