danów ogniwa zalotnym syrenom pieśń nucą zmyśloną o szczęściu na ziemi.
Przystaję u stołu w samym środku izby. Ogromna płyta, w kolisko skrojona, jest z malachitu. Na sfinksowych łapach wśrubowana w ziemię. Niedbale czuwają po bokach fotele. Wysokie krzesła, godnie zagłębione, z gruszowego drzewa. W najprostszej linji i potomki modelu z czternastego wieku, na którym rozmyślał o cudach tworzenia Kazimierz Wielki, Polski budowniczy. Dziś w jasnogórskim ukryty jest skarbcu wzór taki jedyny. Księgi na stole leżą porzucone. Yetmeyera same już tylko utwory nieznane nikomu, wyspekulowane, przedziwaczone. Pomylone tezy, warjackie tytuły. Przytoczę niektóre: „O najtańszym sposobie przeprowadzki od Boga do Boga“, „O potrzebie myślowych masażów dla zatraconych fizjognomij spółczesnych“, „Przymiotnik opresji wobec wymiotnika ekspresji“, „Wstęp do teorji prasowania spodni na wieczność“, „Czego nam trzeba, czyli o cnocie wszechpożądania“, „Pośmiertne skutki poprawnego chodzenia głową po ziemi“, „Krótki zarys dziejów idiotycznych“, „Jaka kamizelka obowiązuje w chwilach natchnienia?“, „Dolus[1] czy dolor[2] dolara?“, „Projekt agrarnej reformy w nicości“, „Zastosowanie sztucznego oddechania do intensywnego myślenia“, „Statut organizacyjny przemytników bezmyśl-